maj 03

nie traćmy wiary

Przy okazji święta narodowego, chociaż bez związku, naszło mnie, żeby coś tu skrobnąć..
Zacznę od tego, że powiedzenia: dla chcącego nic trudnego, chcieć to móc czy wystarczy chcieć nie do końca się sprawdzają ale też, że nadzieja w narodzie nie umarła ;)

Wszystko za sprawą emocji jakich doświadczyliśmy dzięki zakupowi biletu rodzinnego na wczorajszy mecz finałowy o puchar polski. Kibic ze mnie żaden, ale jakoś wiara, że chłopaki ze Śląska zgrają inaczej niż ci, których można podziwiać na gminnych boiskach polskiej serie A, kiedy to grają reprezentanci okolicznych miejscowości żeby trochę pobiegać, pobawić się i pokrzyczeć np, że sędzia to czy tamto.. wiara ta zawsze we mnie się tli.
Jak się okazuje nie tylko we mnie. Zupełnie niepojętym wydaje się zbiorowe zaskoczenie, pełne bólu rozczarowanie, że jak to, nasi ulubieńcy, chluba miasta i czego by nie mówić aktualny mistrz polski w piłce kopanej.. gra jak gra. Przeciwnik tym razem, chyląc czoła, grał odrobinę lepiej.
W każdym razie myślę, że trener przekazując naszym chłopcom (naszym dosłownie, gdyż utrzymywanym z miejskiej kasy, co niektórych boli a innych nawet bardziej, na naszym z tego samego powodu stadionie) zapomniał przekazać jedną, kluczową informację – zielony podaje do zielonego! O strzelaniu w światło bramki można już przy okazji rewanżu.
Tym samym chcieć zobaczyć nowy choć stary zespół to ciężka sprawa, a jednak za jakiś czas pewnie znowu nabiorę nadziei i wiary..

Były jednak i pozytywne aspekty tej wycieczki. Niezłomni kibice.. Wypełniony po brzegi piękny stadion zawsze robi i będzie robić wrażenie.
Zgodnie z oczekiwaniami nie zabrakło też atrakcji specjalnych. Były fajerwerki, wystrzały oraz dużo piosenek… i to był najmocniejszy punkt programu. Przyznam szczerze, ze sam z niechęcią graniczącą z pogardą patrzyłem na sektor Legii, który w swoich melodiach i okrzykach, pomimo kilkukrotnej przewagi chłopaków z naszego młyna, niestety też dobrze sobie dawał radę.
I czego by nie mówić piękna i kolorowa ta klubowa przyjaźń wrocławsko-warszawska..

załączam tez fotki z najciekawszych momentów meczu.

Ps.
!!! Wszystkim osobom, które przekazały w tym roku swój 1 % na moje leczenie przesyłam wielkie i serdeczne podziękowania! :))

mar 30

Święta!

Moi Mili, życzymy Wam udanych, zdrowych i radosnych Świąt! :)) ..i byle do  hmm wiosny ;)

lut 11

nic ciekawego

Chciałbym powiedzieć, że dochodzę do siebie ale nie mogę. To co potłuczone już tylko pobolewa ale brakuje mi siły a ręce robią się chwilami jak kłody i klepię na dwa paluchy ..co robić, poszło w neuro i już nie wiem.. bo wszystko jest bardzo zmienne, momentami jest lepiej.. a za chwilę zakręcona dupa. Nic, w środę się tematycznie skonsultuję, może czegoś się dowiem.. bo jak na osłabienie to już trochę długo. Więc sorki też, że u Was zbytnio nie piszę ale ciężko trochę i nie nastraja mnie to wszystko.
A dzisiaj.. no wiekopomne rzeczy wiekopomne się dzieją..
Za moment zaś mocna rzecz w tvp.. „Ostateczne rozwiązanie” ..polecam, choć to słowo wydaje się jakieś niewłaściwie.
Uciekam.

sty 30

czuję się wstrząśnięty…

Wczoraj miałem świetny pomysł na dobry początek, zgrabne rozwinięcie i zakończenie trafną puentą. Od wczoraj nastąpiły jednak duże zmiany, myślę, że usprawiedliwione, a moje aktualne zlasowanie mózgu znajduje przyczyny zewnętrzne. Błyskotliwie nie będzie, będzie po prostu..
Pomimo samopoczucia w tzw. kratkę i wstępnie zapowiedzianej na wczoraj nieobecności, ze względu na przygniatającą ilość tzw. roboty założyłem, że dam radę i pojechałem. Wczorajszy dzień pokazuje jednak, że czasami planów zmieniać nie warto.
Kuśtykając w celu i w kierunku.. zetknąłem się bowiem z oporem materii.. i to bardzo twardym oporem. Materią okazała się kostka brukowa, na której co nie co rozwaliłem głowę.. tracąc chwilowo kontakt z wizją, a przy okazji odbijając i obijając sobie wszystko co upadając przy poślizgu na plery obić można.
Po odzyskaniu świadomości i kilku wykonywanych w panice „ćwiczeniach” oddechowych, jakoś się wygramoliłem, zebrałem bryle, które odfrunęły kawałek za mnie i dotarłem do biura. Heh jak ja nie lubię tej taniej sensacji i szefa frustracji.. ale co robić. Dość, że zachowywałem się specyficznie, bo nie mogłem ogarnąć czy bardziej boli stanie czy siedzenie, chodzenie czy bezruch. Stanęło na siedzeniu i czekaniu na wezwaną karetkę. Jadąc do szpitala i oglądając z nowej, znowu leżącej perspektywy, mijane billboardy reklamowe, myślałem, że to co najgorsze w mojej przygodzie już za mną.
Okazało się jednak, że na miejscu, dyżurujący lekarz chirurg miał zły dzień, bardzo zły dzień, właściwie przejebanie zły dzień.. w związku z czym każdy w jego otoczeniu, czy w kitlu czy na łóżku, miał równie przejebane.
Na dzień dobry usłyszałem wrzask, mniej więcej cyt.:  że to skandal, że przywieziono mnie karetką, że sam mogłem sobie przyjechać i mam się wynosić za drzwi i czekać i tak właśnie będę tam siedzieć i czekać 6 godzin, nie, nawet 8 godzin, tak mam natychmiast wyjść… stoczyłem się zatem z łóżka, ratownicy spuścili oczy no i się wyturlałem. Jakoś mnie zamurowało i murowało wszystkich, bo koleś tak jeździł po ludziach przez kilka godzin. Wyrzucał dalej, odsyłał, kobietę przywiezioną z innego szpitala kazał zabierać z łóżka i wyjeżdżać z nią, zabierać bo on wcześniej rozmawiał i ma tu jej nie być, bo jakiś zły adres jej szpitala i on papierów nie przyjmie. Bluzgi i wrzaski .. Kiedy ochłonąłem dotarło do mnie, że nikt nie zareagował.. ja też..
Po prześwietleniu i TK które szczęśliwie wykazały, że nic w środku się nie stało, gość nie zbadał mnie nawet, a dzisiaj na spokojnie przeczytałem zapis w epikryzie, że utraty świadomości nie było (więc nie musiał zostawiać na obserwacji, za co chyba dziękuję) i kazał mi po prostu wyjść bo nic mi nie jest. Doskonale widział, że mam problemy z chodzeniem i poruszam się z laską i znał sytuację. Nie ma zmiłuj, tam mnie przywieziono, na badania wożono, ale na koniec miałem do przejścia całe hektary wielkiego szpitala. Widać znał się na rzeczy, jakoś doszedłem…
W stanie wyśmienitego samopoczucia zaliczyłem jeszcze rodzinnego, który mnie jednak zbadał, chciał dać dwa tygodnie zwolnienia (niemożliwe), zajął się stłuczoną głową i polecił konsultację neurologiczną. Dzisiaj wyszło, że jest lekkie wstrząśnienie, bo lekkie mdłości i zawroty się pojawiły. Po konsultacji mogę na szczęście zostać w domu a jeśli objawy się nasilą, to już bez wrzasku mam przyjechać do zaprzyjaźnionego szpitala, gdzie co jakiś czas wlewam co nie co.
Nachodziłem się, najeździłem i nasiedziałem więcej niż na co dzień i chociaż dałem jakoś radę to więcej już nie chcę.. Na pytanie jak się dzisiaj czuję odpowiem, że różnie w zależności od części ciała, a ogólny wkurw już wyparował. Na szarpanie się z tamtym typem teraz nie mam siły, ale chyba sklecę jakieś pisemko tylko jeszcze nie wiem gdzie..
Jak dobry wujek dodam zaś, patrzcie pod nóżki gdy śliskie są dróżki…

ps. przepraszam za kilka słów…

sty 15

W labiryncie

O żesz ja cież, to o przeżyciach ostatniej nocy. Czułem się jak bym miał podwójne rozdwojenie jaźni. W ciągu dwóch dni musiałem się znaleźć w dwóch miastach w czterech miejscach na raz. Problem był bardziej złożony gdyż wszystkie miejsca dotyczyły wizyt u lekarzy a dokładniej albo złożonych badań i zabiegów albo położenia się do szpitala, o dziwo albo w rodzinnym moim albo nie wiedzieć dlaczego w Krakowie. W Krakowie z koli jedyną i wyjątkową szansę dawał mi sympatyczny młody doktor z wrocławskiego szpitala zaś w rodzinnym nie kto inny jak polski guru, prof. S. Pozostali neurolodzy również dawali mi jedyną możliwą wielka szansę, na co dokładnie już nie pamiętam a i ich nieszczególnie. Wiedziałem tylko, że wybierając opcję 1 spóźniam się na pociąg w celu opcji nr 2, trzecia mija pomiędzy a czwarta nakłada się na trzecią. Czyniłem jednak staranie znalezienia się w tych wszystkich miejscach na raz..  Jednocześnie w śnie tym wracałem do domu ze swojej szkoły średniej, będąc już dorosłym sobą, a tam też świat jak na odlocie.. przesuwały się ściany i działy bardzo dziwne rzeczy…
Z jednej strony wszytko to było męczące i w końcu stres wywołany niemożnością wyboru a może zły wyborem.. spowodował, że się obudziłem. (postawiłem na S.) Z drugiej strony czułem się w miarę wypoczęty a sen był wyjątkowo głęboki…
Wiem, że w kontaktach ze służbą zdrowia wyrabiam normę za 15 osób ale tak jeszcze nie miałem. Nie wybieram się do psychoanalityka i nie szukam drugiego dna ale jeszcze dwie takie senne sesje i się wybiorę. Śpijcie spokojnie.

sty 10

kolejny okrągły

Równo rok temu napisałem dokładnie to co chciałbym napisać i dzisiaj… I tylko zastanawiam się jak Ona ze mną wytrzymuje..

sty 05

powiało

Mój ostatni wpis trochę się już zdezaktualizował ale choinka u nas ciągle stoi. Udała się w tym sezonie tak bardzo (i jako drzewko i jako ubrane drzewko), że nie mam ochoty żeby znikała ale już czas. Wracając do ostatnich dni były bardzo udane, a Nowy Rok dosyć hucznie a nawet nazbyt przygodowo przywitany. Ale.. świąteczny urlop ledwie zdążył wpłynąć relaksująco na mój układ psychosomatyczny (niezłe to słowo) a dwudniowy początek roku w robocie już zalągł we mnie nerwowego bakcyla. Udzieliło mi się zaskakująco jak na tak małą dawkę. Początek roku bowiem w mojej firmie (trwający do marca) jest okresem najcięższym i bez kilku tajfunów, tsunami i raczej samych upadków się nie obejdzie. Nie chcę demonizować, ale lekki piątkowy powiew nadchodzących porywów już mi się udzielił.
Z innych newsów z mojej SMowej rzeczywistości dwa wydają się szczególnie istotne. Będzie refundowana Gilenya, lek na który zbieram kasę, tylko że ja się nie zakwalifikuję, przy ustalonych kryteriach,więc o tym już nie myślę. Zresztą nie będzie kiedy. Jeśli pamiętacie petycję, o której podpisanie Was prosiłem, cóż.. czasami wiara czyni cuda ale nie tym razem. 5 Lat to teraz max. czas leczenia chorego na SM lekami immunologicznymi. W sensie w ciągu życia. Czyli jak skończę copaxone to już tylko po prośbie, na ile sił  wystarczy. Swoją drogą w tym sezonie już czas… Więc jak co oku proszę pamiętajcie, przekażcie gdzie możecie i za to jestem i będę Wam bardzo wdzięczny. Zapewne jeszcze wrócę do tego tematu.
No nic, w tej chwili czekam już tylko aż skończy się piec… moje ulubione ciasto Madzi, pachnie bosko ..trochę ostygnie i… I to mnie dzisiaj trochę podnosi na duchu.. ;)

gru 22

Wesołych Świąt!

Ciasteczka się pieką, pasztety upieczone wczoraj, jutro barszcz. Wigilijne i świąteczne potrawy, które często robimy raz w roku. Zapachy, aromaty, choinka, na stole pomarańcze i orzechy. Wczoraj świat się nie skończył, idą Święta… Niektórych męczą lub drażnią, dla mnie są czymś co bardzo mi pomaga. Nasze z Magdą krzątanie się w kuchni, przygotowania, to wszystko pozytywnie mnie nastraja. Dzisiaj rozpoczynamy świąteczny ciąg odwiedzin, jutro goście zaczną przyjeżdżać do nas. Znowu stajemy się sobie bliżsi, chyba trochę inaczej patrzymy na samych siebie. Może chcemy się stać odrobinę lepsi i odbić od tego co w całym roku. Nawet jeśli to naiwnie i nie zawsze się udaje, to Święta są zawsze czasem wyjątkowym i niech tak zostanie.

Życzymy Wam pełnych uśmiechu, ciepła bliskich i tego wszystkiego o czym marzycie.. Wesołych Świąt! :)

gru 13

O hartowaniu, współpracy i znowu podróżach

Nie wiem, czy u Was też tak, za przeproszeniem, pizga ale pod moim domem w cholerę. Wymiana akumulatora w taką pogodę na świeżym powietrzu może człowieka zahartować. Ja się jednak nie zahartowałem tylko se między paluchami odmroziłem. W sumie mogło być gorzej, kiedy myślę o innych, potencjalnie odmrożonych częściach ciała. Dałem się też odmrozić mojemu kumplowi sąsiadowi, co musiał za mnie ten akumulator dźwigać. Bez współpracy zbiorowej z tej wymiany nic by nie było. Akumlator okazał się wyjątkowo dobrze, jak zakładam, zabezpieczony, ostatecznie otwieralną plastikową strukturą. Najwyraźniej połączenie czeskiej i niemieckiej technologii w dziedzinie chińskich plastików okazało się nie do końca przemyślane. Chociaż chciałem raczej powiedzieć, co za idiota to wymyślił a drugi pozwolił wyprodukować.. Najważniejsze że teraz zapala, świeci i chyba nawet będę mógł słuchać w drodze radia. Wzmocniony próbą zahartowania oraz długim ciągiem zakończonej dzisiaj rehabilitacji, jutro rano, bezproblemowo odpalę moją kosiarę i pojadę do Katowic po kolejne wzmacniacze.. Na szczęście droga zapowiada się miło bo w miłym, choć męskim towarzystwie. Zobaczymy co powiedzą, na efekty tej kuracji. W każdym razie liczę że owe efekty kiedyś się pokażą (i mam na myśli przyszłość niekoniecznie odległą).  Żeby nie przeciągać, zakończę pięknym rymem.. patataj patataj jutro ruszam w zimny kraj.

gru 06

Wpis mikołajowy

O rany, wróciłem wczoraj z rehabilitacji i padłem. Do tego nie wiem czy tak samo z siebie czy z miksu zestawu prochów które ostatnio wciągam (żadnych odurzaczy) senny jestem przez pół dnia, z górką w robocie ;) a rano wstać nie mogę (chociaż dzisiaj nawet poszło, co widać). Akurat przy mojej wcześniejszej bezsenności jest to stan, który sobie bardzo chwalę. Mogło by się jeszcze trochę, a nawet trochę mocniej, poprawić to i tamto ale chociaż dzisiaj 6-y nie ma co przeginać z życzeniami.
Mam nadzieję, że byliście grzeczni i Staruszek w czerwonym zajrzy do Waszych domów zostawiając coś miłego. Ostrożnie wkładajcie skarpety i od razu nie rozpalajcie w kominku.
Ja zostawiam Wam to:

z tymi życzeniami to jeszcze za wcześnie ale piosenka jest w sam raz.

gru 04

Górnicze papparara

Dzisiaj Barbórka. Wszystkim Górnikom i Barbarom wszystkiego najlepszego!

W moim rodzinnym mieście rozpoczął się czas karczmowego biesiadowania. Dziwnie, bo to pierwszy rok kiedy tato nie chce za bardzo w tym wszystkim uczestniczyć… Do tej pory Jego grudniowy kalendarz był napięty na maxa… Z racji bycia duszą towarzystwa zapraszany był na wszystkie karczmy i prawie z każdej przynosił kufel. Wielki ozdobny, często z pokrywą.. i z piwem oczywiście. Stoi ich w domu kilkadziesiąt… Wszystko ku „uciesze” mamy, bo przy każdych większych porządkach ma z nimi cały dzień dobrej zabawy. Stanowczo jednak woli kiedy w tacie jest ta wyjątkowa energia.. więc niech jednak w przyszłym roku uzupełni swoją kolekcję o kilka nowych kufli.. Hmm… myślę, że Tomka powinien zabrać na taką karczmę. Tego jeszcze chłopak nie widział… ;)

lis 29

podróże w czasie i przestrzeni

Chwilę temu myśleliśmy o urlopie, a już zaczynają się świąteczne nagabywania sklepowych witryn. Banalnie stwierdzę, że czas mija bardzo szybko. W ciągu ostatnich kilka dni wzięło mnie na wspomnienia, niekoniecznie jakieś rozrzewnione i pełne rozpamiętywań o tym czego już nie robię, chociaż właśnie z takimi rzeczami związane. Zabraliśmy się w ostatnią sobotę za porządki w naszej blokowej wózkowni rowerowni. Odkurzyłem już nieużywany od jakiegoś czasu rower i od długiego czasu nieużywane narty, których cały czas nie mogę się pozbyć. Narty przeniosły mnie w góry, pełne słońca i pięknych widoków. Na moją ostatnią niewielką górską wycieczkę, kiedy jeszcze nie wiedziałem co.. Wdrapałem się wtedy na naszą Śnieżkę ale w trakcie schodzenia wyłączyła mi się pierwszy raz prawa noga, którą ciągnąłem za sobą mozolnie po kamieniach. Inne wspomnienia były stanowczo lepsze. Odwiedziłem w głowie masę miejsc, ludzi, dawnych już prawie nieznajomych znajomych. Wędrówka myśli, w których to co się działo kilka czy kilkanaście lat temu było niewiele starsze od spraw sprzed kilku dni. Byłbym nieszczery, gdybym nie powiedział, że nie zrobiło mi się trochę żal, jednak dużo mocniej poczułem że jest całkiem ok. Dobrze, że byłem tam wszędzie i poznałem tylu ciekawych ludzi. Kilka młodzieńczych sezonów spędzonych na podróżach autostopem, zabawie w survival, wypady w góry, mniejsze i większe podróże. Cała masa dobrego czasu. Chyba nawet mam jeszcze w starym notesie adresy ludzi, którzy kiedy stopowałem, zapraszali nas z drogi do swoich domów, zabierali w miejsca, których bez nich bym nie odkrył i sprawiali, że przygoda nabierała innych wymiarów. Ciekawe czy oni też jeszcze pamiętają te chwile i czasami do nich wracają myślami.
To wszystko chyba dzieje się nadal. Po prostu jest inaczej, ale ciągle poznaję świetnych ludzi, miejsca, których nigdy bym nie poznał nie będąc tu gdzie jestem. Wracając do tamtych wypraw, w przyszłym roku muszę jakoś się zorganizować i jeszcze nie wiem jak, ale wtoczę się na te góry wysokie, odetchnę sobie i będzie się działo, kto wie co, gdzie i z kim.

paź 30

czas taki

Zwyczajnie zmęczony od zaganiania sprawami różnymi jestem i oderwany od sieciowego bycia. I coraz bardziej zaczynam myśleć, że trochę a czasami trochę bardziej niż trochę mi tego brakuje. Bo chociaż nieznane tak dosłownie to jednak bardzo wrośnięte w codzienność stają się osoby z którymi się tu poznałem. Tego właśnie najbardziej mi brakuje. Ale cały czas nie ma we mnie tego czegoś co pozwala tu na dobre być i być tam u Was.
A jutro zbieramy się po pracy i w rodzinne moje. Miało być jutro rano ale boss tak dla poczucia bycia panem urlopów i nie tylko pojechać nie pozwolił ..bo tak i już.. i nie będę się już nad tym rozwodzić choć bliscy czekają a plany były inne. No to po pracy jadę, tym razem do taty. W tym czasie jest zawsze blisko mnie a ja czuję, że muszę go odwiedzić i trochę z nim pobyć, poczuć że jest ze mną. Tego też mi brakuje.

paź 14

… .. .

Jak to się mówi nie chwal dnia przed zachodem słońca a jednak. Od tygodnia może więcej znów mi się chce, dzisiaj nawet napisać ;) Odbiło i poszło w górę, moje samopoczucie i sprawność. Jest lepiej niż przed rzutem a do nogi wraca trochę siły i to mnie nakręca. Tak jak wcześniej przeszkadza zmęczenie, ale i to się poprawia. Tylko dłonie odrętwiałe i spastyczne ale ćwiczę je ćwiczę. Tak więc nie narzekam. Ze sporymi obawami jechałem jednak do Katowic, bo w wypisie różowo nie było. Martwiłem się więc o utrzymanie w programie z copaxone. W dużej mierze obawy narosły po średnio przyjemnej rozmowie tel z tamtejszą nieznaną mi  lekarką, którą odbyłem gdy leżakowałem a leki odbierał ktoś inny. Dzień ostatniej wizyty trafił już na te lepsze czasy, a samo widzenie ze świetną, na szczęście prowadzącą mnie Panią Doktor tylko mnie podbudowało. Czyli też do przodu.
Inną sprawą jest to, że w trakcie tego znowu dłuższego chorobowego i kilku ostatnich dni wydarzyło się tyle ile czasami w pół roku i nie zawsze były to rzeczy dobre. Niestety nie tylko ja znalazłem się w szpitalu i nie tylko moje zdrowie szwankuje. Seniorzy familijni wzięli ze mnie zły przykład. Pojawił się więc stres, bezsenne noce i sporo zmartwień ale tak już chyba jest. Chciałbym i to bardzo żeby tu się wyprostowało, co ja mówię, wyprostować się musi.

Wracam do pozytywnie. Jest jeszcze jedna wiadomość, bardzo dobra i przyprawiająca mnie o wielki uśmiech i masę ciepłych myśli o Was, bez wazeliny ;)
Otrzymałem kilka dni temu rozliczenie 1% podatku z tegorocznej zbiórki. Tym razem zebrałem o blisko 1/3 więcej środków niż w zeszłym roku i jak na razie jest to mój rok najlepszy :) Za to, że byliście ze mną bardzo, bardzo Wam DZIĘKUJĘ! Wiem skąd inąd, że trudno tak co roku wszystkich mobilizować, a za chwil kilka nowy rok i kolejna zbiórka. Mam jednak wielką nadzieję, że dalej ze mną będziecie.
Tyle sprawozdawczości. A z innej beczki obejrzałem sobie w trakcie wolnego kilka mniej lub bardziej starych filmów… z wielka przyjemnością. Wzięło mnie tez na Mietka tj. Fogga i myślę sobie, że jak to ktoś też kinematograficznie powiedział.. to był Gość..

i jeszcze

wrz 12

codzienność przypadku

Nie mam weny i coraz mniej mi się chce a z drugiej strony chce mi się jeszcze trochę i może zachce bardziej.. jeszcze nie zwijam bloga, chociaż myślę o tym. Nic twórczego od jakiegoś czasu się tu nie dzieje, marudnie się porobiło i nudno… Kilka nawiązanych tą drogą znajomości bardzo sobie cenię i bez bloga by nie powstały, pisać ani tu ani tam nie mam jednak teraz trochę chęci trochę siły. Ten temat zostawiam na później.

Co do spraw bieżących, cenię sobie bardzo optymizm, choć nie koniecznie ten zaprogramowany na każdą ewentualność. U mnie tą ewentualnością jest chwilowa infekcja a wraz z nią, chociaż tym razem raczej obok niej, kolejny rzucik. Czekam jeszcze na definitywny koniec podsiąkiwania, który zakładałem że nastąpi dzisiaj, i jutro już raczej definitywnie wbijam do hotelu półgwiazdkowego prawie all inclusive na serwowane tam dożylnie używki. W pon. byłem w poradni SM i dostałem burę że jeszcze tak chodzę – bo wyraźnie trzyma mnie od dwóch tyg. Zawsze ciężko mi to przyjąć do wiadomości. Za to teraz dostałem wolne na następne tygodnie dwa, pod warunkiem, że będzie lepiej bo jak nie… ..ciekawe co tym razem na to mój szef. Chyba już mu się znudziła postawa „rozumiejąca” bo ostatnio trochę się podpiął tekstem przy mnie pod szeroko cytowanego JKM, właściwe pojechał dalej. To była przykra chwila, ciężko było ochłonąć bo teksty o eliminowaniu słabszych jednostek były już w naszych dziejach przerabiane, nawet dosyć praktycznie.

Wracając do.. cudów nie ma a chociaż jest copaxone dzieje się jak dzieje. Sił znowu mniej i nic tego nie chce zmienić. Przez ostatnie dwa dni pierwszy raz poczułem się mocno nie pewnie prowadząc auto i myśl że nie mógłbym prowadzić wyraźnie nadwątliła mój optymizm. Noga ogólnie jest do bani ale jak ją wsadziłem z całym sobą do limuzyny to stopa jakoś dawała w tej materii radę i jechałem. W sumie niby nie tragedia i nie wiadomo co ale auto i możliwość samodzielnego przemieszczania się daje mi poczucie niezależności i pozwala trzymać kontakt z tzw. normalna codziennością. Zobaczymy jak będzie po sterydach ale.. jest jak jest. O innych przypadłościach nie będę się rozpisywać.. po prostu nastrój jak dzisiejsza pogoda – u nas paskudna.
Połaziłem, poklepałem, herbatę wsiorbałem, wracam do łóżka. narka

Starsze posty «